sobota, 5 lipca 2014

Au revoir, mon ami.

"Zielona Mila" Stephen King







Tytuł: "Zielona Mila"
Oryginalny tytuł: "The Green Mile"
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Klub Świat Książki
Liczba stron: 415









"Miłość pośród ruin. Niektórym z was wyda się to może śmieszne, innym groteskowe, ale powiem wam jedno, przyjaciele: nawet dziwna miłość jest lepsza od braku miłości."


Nawet nie wiecie jak trudno pisać mi tą recenzję. Książkę zamknęłam zaledwie 5 minut temu, a wiem, że potrzebuję przynajmniej 5 lat, żeby się po niej otrząsnąć. Jestem rozwalona na milion malutkich kawałeczków. Stephen każdą pojedynczą literkę, każdą przerwę, każdy przecinek wymierzył prosto w moje serce, śmiało można to uznać za zbrodnię zaplanowaną. Przeszyły je na wylot, tak by w końcu pozostał tylko marny skrawek. Będzie to nieskładne, nieporadne i z góry za to przepraszam.
Paul Edgecombe, niegdyś główny strażnik w stanowym więzieniu Cold Mountain, teraz niedołężny staruszek zamieszkujący w domu opieki Georgia Pines. Jest rok 1999, a on z zaciekłością małego dziecka udaje się w ucieczkę przed starczą demencją do 1932.
Znajduje się na Zielonej Mili, w miejscu w którym najokropniejsze szumowiny odbywają swój ostatni spacer. To właśnie tutaj grube, betonowe ściany cel co noc wysłuchują tajemnice gwałtów, licznych morderstw czy rabunków. Nie raz te zwierzenia przepełnia duma, pycha, a jednak najczęściej (ku zaskoczeniu) ogromny smutek ściskający za gardło.
Po mimo faktu iż przestępcy zostali skazani na śmierć przez krzesło elektryczne, jest to więzienie jak każde inne. Z szefem (jak już wcześniej wspominałam) Paulem Edgecombe oraz jego towarzyszami, m.in. Brutal Howell czy Percy Wetmore. Tego ostatniego zadusiłabym własnymi rękoma i wyżłopała tępą łyżeczką jego serce, a przynajmniej to co powinno się w tym miejscu znajdować. Dlaczego? Sami się przekonacie po przeczytaniu tej lektury. 
Jednak pewnego upalnego dnia zakład przeżywa zdarzenie, które permanentnie zmieni życie każdego uczestnika tej historii. Do więzienia przybywa nowy więzień, John Coffey.


"- Jesteś w takim razie szczęściarzem! Rozumiesz dlaczego?
- Chyba dlatego, że jeśli człowiek nie pamięta, kto go skrzywdził, nie zawraca sobie tym głowy w nocy - odparł John Coffey z tym swoim południowym akcentem."

Murzyn miał ponad 2 metry długości, a co za tym idzie niewyobrażalnie wielką każdą część ciała. Pewnie sądzicie, że rozbił już niejedną czaszkę swoją stalową dłonią? Nawet nie wiecie w jakim głębokim błędzie się znajdujecie. John był potulny niczym baranek, rozpisywać się na ten temat nie będę, jednak zaręczam Wam, że ten człowiek nie potrafiący zawiązać sznurowadeł bał się panicznie chociażby światła, a każdą kolejną noc moczył swoją twardą pościel, lecz nie tym o czym myślicie. Zaścielał ją hektolitrami łez. Wszystko pięknie, ładnie, ale dlaczego jest w więzieniu? Otóż brutalnie zgwałcił dwie dziewczynki. Ich (wcześniej) blond włoski na zawsze miały już mieć czerwony odcień. Właśnie w takim stanie, z krwawymi główkami podtrzymywanymi przez wielkie łapska Johna, je znaleźli. Olbrzym kołysał się nad martwymi ciałkami, szepcząc "Nie mogłem nic pomóc. Próbowałem to cofnąć, ale było za późno.", a jego łzy zdawały momentalnie parować z powodu ogromnego upału.

"Zabił je ich wzajemną miłością. To samo dzieje się każdego dnia. Na całym świecie."


Ta książka mną tak strząsnęła, że nawet nie mam pojęcia od czego zacząć. To może od początku, co? 
Oglądałam film jako mała dziewczynka, niewiele wtedy rozumiała, więc zdołałam zaczerpnąć tylko marny ułamek z tej historii. Lecz po mimo mojego młodego wieku, zalewałam się łzami na każdej egzekucji. Dokładnie to pamiętam.
Do przeczytania książki zbierałam się latami. W końcu wzięłam się za siebie, zabrałam plecak i dziarskim krokiem ruszyłam do biblioteki. Nie wiedziałam w zasadzie czego się spodziewać. Czy lektura będzie zbliżona do filmu, czy też kompletnie od niego odbiegnie? Czytywałam już wcześniej Kinga, jednakże nie wiązałam go z gatunkiem literackim, przy którym roniłam słone krople.
Widziałam, że będę potrzebowała niezbędnego ekwipunku i przed zagłębieniem się w morza liter, zrobiłam sobie gorącą herbatę i po mimo ogromnego upału otuliłam się kocem. Pochłaniałam stronę za stroną, chcąc więcej i więcej. Z hipnozy wynurzyła mnie godzina na zegarku. "Już dawno powinnam być w tramwaju!" Wybiegłam z książką pod pachą. Gdy tylko znalazłam wolne miejsce na nowo otworzyłam książkę i właśnie wtedy niefortunnie dotarłam do momentu nieszczęsnej egzekucji. Tak jak i parę lat wcześniej momentalnie zalałam się łzami. Już nawet nie zważałam, że połowa ludzi patrzy się na mnie jak na idiotkę (a powinni zamiast tego rzucić mi koło ratunkowe, bo tonęłam w morzu, które sama wytworzyłam). Ja musiałam po prostu dobrnąć chociażby do końca rozdziału, a może nawet przeczytać jeszcze drugi, no ewentualnie jakby starczyło czasu to jeszcze siódmy. Kurde, nie ukrywam, że na ostatnich stronach nie wyglądałam inaczej.
Pomijając już moje osobiste odczucia, książka pokazuje nam bardzo wiele aspektów naszego życia. Obrazuje chociażby w najprostszy sposób jak wygląda starość, która spotka prędzej czy później każdego, bo właśnie w tym okresie będziemy potrzebowali największej dawki miłości. Dzięki tej lekturze możemy również zauważyć jak z pozoru złe rzeczy są przysłowiowym dobrem, tylko trzeba naprawdę bardzo mocno chcieć je dostrzec.


Ocena: 10/10 (znowu...)

5 komentarzy:

  1. Uwielbiam ją, kocham Johna :) U mnie również ta książka :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta książka to istne arcydzieło, jedna z najlepszych jakie czytałam Ja też kocham Johna, bo jak tu go nie kochać? :)

      Usuń
  2. Zbieram się od jakiegoś czasu na tą książkę i po tej recenzji postaram się jak najszybciej po nią sięgnąć :D Może po wakacjach nawet c:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest pozycja, którą każdy powinien przeczytać w swoim życiu :)

      Usuń